Dwie strony wirtualnego życia.

Nadal sporo osób łączy personal branding wyłącznie z budową widoczności w sieci. Przypuszczam, że jest to podyktowane tym, że znaczną część czasu spędzamy na budowie wirtualnych relacji. Ma to sens, gdy nasze działania mają właściwy cel i prowadzą finalnie do realnych efektów.

Jestem jak najbardziej za korzystaniem z profili społecznościowych. Zastanawiam się jednak, czy zdrowo jest spędzać aż tyle czasu w kontakcie z komputerem, zamiast z żywym człowiekiem. Wirtualne środki zastępcze zajmują dziś miejsce tradycyjnych kontaktów.

Niespełna rok temu GoldenLine przeprowadziło badanie dotyczące poziomu naszej e-aktywności. Wyniki były dość ciekawe. Zastanawiam się tylko, dlaczego zamiast badać ile czasu nam to zajmuje, nikt nie pyta nas, jak się z tym czujemy?

Często nie zdajemy sobie w pełni sprawy, że wirtualne życie odbywa się kosztem rzeczywistego. Wybór mediów społecznościowych przyprawia o zawrót głowy. Większość z nas zna na szczęście tylko kluczowych graczy. Podczas, gdy tak naprawę jest ich znacznie więcej, mówi się o setkach najróżniejszych e-mediów, w tym komunikatorów.

Badanie przeprowadzone wśród 1600 użytkowników GoldenLine pokazało, że najmniejszym zainteresowaniem ze strony polskich internautów cieszą się jak na razie Google+ [37% badanych] i nadal jeszcze niedoceniany przez nas Twitter [16%]. Z medium społecznościowego Google+ korzystamy bardzo sporadycznie – zaledwie kilka razy w roku [33%]. Nawet obecność w społeczności samego Dalajlamy jak widać nie pomaga. Ponad 50% użytkowników Twittera deklaruje, że realizuje się aktywnie w świecie tweetów tylko kilka razy w roku, a jedynie co dziesiąty respondent tweetuje kilka razy w tygodniu.

Wirtualne życie dzielimy wyraźnie na: zawodowe – profil na GL i prywatne, najczęściej FB. Z Facebooka korzysta codziennie ponad 70% badanych! Co trzeci respondent deklarował, że loguje się do GoldenLine przynajmniej raz w tygodniu.

 

Feel free to share: