Patrząc na współczesny świat wydawać by się mogło, że niemal cały jest w stanie konfliktu. Nawet jeśli nie odczuwamy jego skutków bezpośrednio, jak mieszkańcy Ukrainy, Libii czy Iraku, to z pewnością jesteśmy zaangażowani w te konflikty emocjonalnie. Na koniec dnia dotykają one także stanu naszej gospodarki – tej krajowej i w końcu osobistej.
Dyskutowaliśmy ze znajomymi, czy wojny, kataklizmy i głód stanowią najgorszą plagę współczesnych czasów. Podczas, gdy jedni budują promy kosmiczne i marzą o podróżach w kosmos, jak choćby ceniony przeze mnie lider biznesu Sir Richard Branson, inni bogacą się na nieszczęściu i tragedii ludzi. Producenci i pośrednicy w sprzedaży broni, grupy mające interes w rozwoju wirusów i chorób, jak choćby ebola, handlarze narkotyków, czy w końcu ci, których najbardziej obawia się dziś Europa – terroryści.
Wrzucamy wszystko i wszystkich do jednego worka. Ludzi złych mieszamy z ludźmi pragnącymi wolności i spokoju…
XXI wiek – moglibyśmy powiedzieć – przełomowy pod względem intelektualnym w historii ludzkości. A my nie potrafimy skupić naszych sił i energii na tworzeniu lepszego życia i jutra…
Aż trudno uwierzyć, że bezpieczeństwo milionów nadal może być zależne od jednego dyktatora-fanatyka… Nie mam też wewnętrznej zgody na to, że o losie człowieka ze Wschodu czy Afryki, który pragnie za wszelką cenę zachować resztę człowieczeństwa i znaleźć swoje miejsce na ziemi – decydujemy my – żyjący w zaciszu naszych domów. Zastanawiam się, czy i na ile mamy do tego prawo?